Dziękuję za uznanie, cierpliwość i chęć do czytania moich wypocin. Naprawdę cieszę się, że się wam podoba :)
Mała uwaga: na razie notki koncentrują się na sytuacjach Nialla i Louisa, ale w dalszych będziecie mogli obserwować również perypetie pozostałych członków paczki :)
W razie jakichkolwiek spraw twitter: @BloodyDame :)
*
Od mojego pierwszego spotkania z Jessicą minął prawie tydzień, w ciągu którego napisałem do niej około sześciu smsów, na które nie raczyła odpowiedzieć.
W końcu dałem sobie spokój, choć przyszło mi to z niemałym rozczarowaniem, bo uważałem ją za naprawdę fajną laskę. Co z tego, że rozmawiałem z nią tylko przez jeden wieczór.
Wciąż nie mogłem zapomnieć jej wyrazu twarzy, kiedy patrzyła prosto na mnie, lub kiedy wypatrywała wzorów w dymie dyskotekowym.
- Nadal się nie odezwała? - zagadnął Liam, szorując ogromną, przypaloną patelnię. Pokręciłem ponuro głową i zająłem się czyszczeniem noży.
Znajdowaliśmy się obaj w naszym nowym miejscu pracy - restauracji na przedmieściach. Wkręciliśmy się tam na dobrą sprawę przez czysty fart.
Moja mama paranoicznie bała się, że skończę na bruku, bez dachu nad głową, jedzenia i pieniędzy na studia. Nie wiedziała, że na studia iść nie zamierzam, ale co tam.
Przynajmniej załatwiła mi tutaj robotę przez jakichś swoich znajomych, a ja wkręciłem Liama pod jakimś głupim pretekstem. Płacili nam w miarę dobrze, a do naszych obowiązków należało tylko zmywanie. Dziś jednak byłem zmuszony stanąć przy okienku z zamówieniami, gdyż inny pracownik się nie zjawił. Mając przy sobie kumpla, nie dłużyło mi się za bardzo, mogłem więc siedzieć tam i do północy.
Słysząc dzwonek od drzwi, obwieszczający nowego klienta, dźwignąłem się leniwie na nogi.
- Dzień dobry, będę dziś państwa obsługiwał - rzekłem, siląc się na odrobinę entuzjazmu i zginając plecy, by moja twarz znalazła się na wysokości okienka. - Mam na imię...
- Niall! - usłyszałem i zesztywniałem. - Cześć!
Uniosłem trochę daszek swojej firmowej czapki, by móc upewnić się, że się nie przesłyszałem. Niestety, nie. Przede mną stała Jessica i przyglądała mi się ciekawie.
- Hej Jess - jęknąłem, starając się uśmiechnąć.
Zaśmiała się, patrząc na moje firmowe ubranie. Miałem na sobie czerwoną koszulkę z wielką głową uśmiechniętego kurczaka na samym środku i czarne spodnie, do tyłu których przyczepiony został żółty, kurzy kuper.
Mimowolnie pozwoliłem rumieńcowi wpłynąć na policzki. Nie chciałem jej spotkać w takim miejscu. A już na pewno nie w takim stroju.
- Pracujesz tutaj? - zapytała, przenosząc wzrok na ulotkę z menu. - Nie spodziewałam się.
- Tak... jakoś wyszło - rzekłem, czując ukłucie zawodu. Myślała, że jestem wysoko postawionym bogaczem, który mógłby wszystko jej sponsorować?
- Podoba mi się - zapewniła gorąco. - To świadczy o twojej niezależności. Kurczak w sosie słodko-kwaśnym z makaronem sojowym, na wynos.
Momentalnie się uśmiechnąłem, czując, jak kamień spada mi z serca. Jednak nie była tak płytka.
Przekazałem zamówienie do kuchni i pospiesznie wróciłem do Jess.
- Pisałem do ciebie - zameldowałem. - Ale odpowiedzi się nie doczekałem.
- Przepraszam, nie miałam czasu.
Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami z kuchni. Poczułem się jak jakiś natręt. Starałem się patrzeć wszędzie gdzie mogłem, byle nie na jej śliczny profil.
Aktualnie trzymała w rękach telefon i coś na nim pisała. Uniosłem brwi. Nie miała dla mnie czasu, a teraz nie odrywała się od smsów. Widocznie był dla niej ktoś atrakcyjniejszy.
Poczłapałem do kucharza i odebrałem od niego zamówienie dla Jess. Pakując je, wbijałem wzrok w swoje ręce, czując na sobie jej spojrzenie.
Podając jej reklamówkę, powiedziałem sucho:
- Miłego dnia. Zapraszamy ponownie.
Przejęła ode mnie pakunek i wyszła, uśmiechając się promiennie, czym przyprawiła mnie o ścisk żołądka. Kilka sekund później poczułem wibracje w kieszeni spodni i wydobyłem z nich swój telefon.
Od: Jessy
Słodko wyglądasz, kiedy starasz się patrzeć na coś innego. Wpadnę jutro, w czasie twojej przerwy. Może coś zjemy? J. x
/Louis/
Pociągnąłem sporego łyka piwa i westchnąłem ciężko. Łeb mi pękał, a w gardle panowała susza. Po co Hazz chciał mnie widzieć w centrum, w sobotę, o dziesiątej rano?
Obiecałem sobie, że jeśli to znowu jakaś pierdoła, to mój kumpel oberwie. Na dodatek się spóźniał.
- Jesteśmy - usłyszałem, po około dziesięciu minutach.
- My? - uniosłem brwi i spojrzałem przez ramię. Od razu tez zmarszczyłem brwi.
- Co on tu robi? - warknęła Robin, zdając się kompletnie ignorować moją obecność. Jak zwykle mnie wkurwiła.
- Jak zwykle cudowne powitanie - mruknąłem do siebie i ponownie przyssałem się do butelki. Po chwili dziewczyna została posadzona przez brata naprzeciwko mnie. Ostentacyjnie odwróciłem wzrok i wbiłem go z Harry'ego. Podobnie, jak Robin.
- Muszę z wami porozmawiać - powiedział powoli, starając się najwyraźniej nie zwracać uwagi na naszą niemą wojnę. - Znalazłem pracę.
- Kurwa, Hazz - przerwałem mu brutalnie. - Po to mnie tu ściągałeś? Żeby przekazać radosną nowinę?
Spiorunował mnie wzrokiem i poczekał, aż się uspokoję, by kontynuować:
- Musicie się nawzajem pilnować.
Robin musiała zorientować się, o czym jej brat mówi, bo strzeliła facepalm, jednak ja nadal gapiłem się na niego, ogłupiały.
- Co?
- Robin ma zakaz spotykania się ze Stevenem - oznajmił. - A ty upijania się, ćpania i chodzenia do burdeli.
- Odbierasz mi całą radość życia - mruknąłem, dokańczając piwo. - Co w związku z tym?
- To, że jak będę w pracy, zostajecie bez opieki - warknął. - Dlatego będziecie pilnować siebie nawzajem.
Zacząłem się szczerze śmiać, będąc święcie przekonanym, że kumpel robi sobie ze mnie jaja.
- Dobre, Hazz.
- Nie żartuję.
Spoważniałem i przenosiłem wzrok to na Harry'ego, to na jego siostrę.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała, wściekła.
Styles wytłumaczył nam z grubsza swój "plan". Polegał on na zostawieniu mnie i małej jędzy na pół dnia samych w domu moim lub ich, czy też w innym miejscu.
Zagroził mi, że jeżeli pozwolę jej spotkać się ze swoim pojebanym chłopakiem, nałoży na mnie kontrolę większą, niż prokuratura. No i wisiałby mi nad głową przez najbliższe siedemset lat.
Robin natomiast została zaszantażowana, że ich wujostwo, które pełniło aktualnie nad nimi władzę rodzicielską, dowie się o tym, że dziewczyna pali, pije i robi różne rzeczy, z których nie byliby zadowoleni.
Może to i słabe zastraszenie, ale zawsze.
- Kiedy ty w końcu pojmiesz, że nie jestem już dzieckiem?! - syknęła, zaciskając pięść na stoliku, aż pobielały jej knykcie.
- Ja też - oznajmiłem, jak gdyby nikt o tym nie wiedział. - Nie potrzebuję żadnej kontroli. A już na pewno nie dziewiętnastolatki.
- Tylko przez tydzień - zapewnił nas. - Jeśli w ciągu tygodnia nic nie odpieprzycie, odpuszczę wam.
Mimowolnie spojrzałem na Robin, która ledwo zauważalnie skinęła do mnie głową.
- Stoi. Jeden tydzień.
Kilkanaście minut później włóczyłem się z rękoma w kieszeniach za jędzą, która kompletnie mnie ignorując, kierowała się do swojego domu. Niestety, musiałem iść z nią, by opracować plan.
- Od ósmej do piętnastej Harry jest w pracy - odezwała się w końcu, kiedy zasiedliśmy w salonie. - Powrót do domu zajmuje mu około czterdziestu minut, więc jesteśmy wolni do około wpół do czwartej.
Nie chciało mi się nawet skinąć głową. Po prostu jej słuchałem, choć i tak przychodziło mi to z trudem.
- Masz pilnować czasu, bo jeśli wróci i ciebie nie będzie, to mam przejebane. I ty też - zastrzegła mnie.
- No kurwa dziękuję że mi mówisz, bo bym się nie domyślił.
- Nienawidzę cię - wysyczała przez zęby.
- Zawsze to jakieś gorące uczucie - powiedziałem tonem przesyconym ironią. Prychnęła. - A ty masz wracać do domu w normalnym stanie. Jak Styles zobaczy u ciebie jakąś bliznę...
- Nie zobaczy - przerwała mi ostro. Zauważyłem, że światło, jakie zwykłe było bić z jej oczu, nagle zgasło. - Nie interesuj się życiem moim i Stevena.
- Chuj mnie ono obchodzi - oznajmiłem pogodnie, z teatralnym uśmiechem. - Uratowałem cię raz, więcej nie zamierzam.
Wyglądała, jakby zaniemówiła. Widocznie myślała, że skoro jest dziewczyną, w dodatku siostrą kumpla, ja i reszta chłopaków będziemy stawać na głowie, byle tylko jej dogodzić. Taki chuj.
Ku mojemu zaskoczeniu, podeszła do kanapy i pochyliła się nade mną.
- Nie zadzieraj ze mną, Louis - moje imię w jej ustach brzmiało nadzwyczaj pogardliwie. Na dodatek wpatrywała się we mnie spod ściągniętych brwi, jak gdyby mnie za coś obwiniała. Nie wiem, czy to właśnie to przelało czarę goryczy. Chwyciłem ją mocno za nadgarstki i wstałem. Uniosła brew i spuściła wzrok na nasze ręce. Dosłownie rzuciłem ją na kanapę, a z podłokietnika wydał się dźwięk głuchego tąpnięcia, będącego skutkiem dość mocnego uderzenia w niego głową Robin.
Poczułem dziką, irracjonalną satysfakcję widząc błysk strachu na jej twarzy. Chciałem budzić strach. Chciałem, żeby się mnie bano, żeby bano się mojego ataku i zemsty. Pochyliłem się nad nią i zacząłem syczeć przez zaciśnięte zęby:
- Jeśli myślisz, że zrobisz ze mnie swojego kanapowego pieska, to chyba będę musiał wybić ci to z głowy.
Jej oczy rozszerzyły się, przepełnione strachem. Cała jej brawura uleciała z niej. Teraz widziałem tylko rosnące przerażenie i chęć ucieczki. W pewnej chwili moja złość nagle minęła, sam nie wiedziałem, dlaczego, jednak w moim przypadku był to częsty przypadek - wahania nastrojów.
Obrzuciłem dziewczynę ostatnim, pogardliwym spojrzeniem i narzucając na siebie swoją skórzaną kurtkę, wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Być może trochę przesadziłem. Ale należało się tej małej suce. Może w końcu zrozumie, gdzie jej miejsce. Wyjmując z kieszeni paczkę z papierosami, splunąłem na trawę.
To może być naprawdę ciekawy tydzień.