sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 4.

UWAGA!
Proszę, żeby każdy, kto chciałby być informowany, zostawił mi informację w komentarzu - nawet,jeśli już Cię informuję, napisz tutaj!
Follow dla bohatera mojego opowiadania ---> @Silence_Louis :D
No i może dla mnie? @BloodyDame :D

/Louis/

Ja pierdole.
Ja pierdole po prostu.
- Co to ma znaczyć, że się nie poprawia?! - krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Leki, któte dotychczas zażywała pańska matka nie pomogły w pokonaniu nowotworu - powtórzył nieco przestraszony lekarz. - Możemy spróbować chemioterapii...
- Chyba ci mówiła, że nie chce żadnej pierdolonej chemioterapii! - złapałem go za fartuch, który miał na sobie i przyparłem do ściany. - Ma z tego wyjść, bo cię zabiję, rozumiesz? Zabiję was wszystkich!
Wtedy poczułem, jak jakiś mięśniak odciąga mnie jak najdalej od lekarza i obejmuje ramionami tak, bym nie mógł się wyrwać. Szarpałem się jeszcze przez chwilę, po czym wypchnięto mnie na zewnątrz.
Przez kilka minut chciałem dostać się z powrotem do szpitala, ale nie pozwolono mi. Wtedy rozdzwonił się mój telefon.
- Jak ci idzie? - usłyszałem Harry'ego. - Co z Robin? Jak się czuje mama?
- Jestem wkurwiony - pożaliłem się. - Twoja siostra jest... jest...
Zaciąłem się, bo właściwie nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.
- Coś nie tak?
- Jest u koleżanki - wypaliłem, zaczynając się jąkać. - Muszę iść. Do mamy. I do sklepu. Nara.
Wyłączyłem aparat i wcisnąłem go do kieszeni, kierując się do domu. Miałem wszystkiego dosyć. Naszła mnie ochota tylko na jedno.
Odsunąłem łóżko w swoim pokoju po czym odkryłem poluzowaną deskę w podłodze. Wyciągnąłem z niej kilka przezroczystych woreczków z białym proszkiem.
Roszypałem je na stole i zacząłem się zaciągać.

/Niall/

Po spotkaniu z Jessicą w barze, do końca dnia nie mogłem się ogarnąć. Chciałem, żeby już nastał następny dzień, żeby przyszła na moją przerwę i żebym znów mógł ją zobaczyć.
Kiedy moje oczekiwanie powoli mijało, a do naszego spotkania pozostało około pół godziny, Liam machnął mi dłonią przed oczami.
- Czy ty mnie słyszysz?
- Słyszę - mruknąłem, niezadowolony, że ktoś mógł przerwać moje rozmyślania na temat: co zrobić, żeby Jess nie uznała mnie za kretyna.
- Więc co powiedziałem?
Bąknąłem coś niezrozumiale i wyjąłem z kieszeni telefon. Brak nieodebranych, brak smsów. Żadnego potwierdzenia, że przyjdzie. Może się rozmyśliła?
- Nie napalaj się tak - ostrzegł mnie Li. - Krótko ją znasz, nie wiesz, jaka naprawdę jest.
- Mam dobre przeczucia - rzekłem spokojnie. - Przecież wiesz, że znam się na ludziach.
Kumpel musiał przyznać mi rację. To był mój talent - zaglądanie ludziom głęboko w serce i odczytywanie jego intencji. Kiedyś, jeszcze zanim Lou trafił do pierdla, pomogłem zdemaskować złe zamiary pewnej dziewczyny.
Na imię miała Lea. Tommo poznał ją w ostatniej klasie liceum, którego, bądź co bądź, przez nią nie skończył. Była ładna, zgrabna i potulna jak baranek. Spodobała mu się, zaczęli się umawiać.
Nie chciał mnie słuchać, kiedy mówiłem, że w jej zachowaniu jest coś fałszywego.
Rozważania przerwał mi dźwięk dzwonka przy wejściu do baru. Włosy na karku stanęły mi dęba z nerwów. Przygładziłem koszulkę, która zdążyła już trochę się wygnieść i podszedłem do okienka.
- Witaj Niall - powitała mnie pogodnie. - Gotowy na lunch?
- Tak - odparłem szybko. Może trochę zbyt szybko. - Usiądź do stolika, zaraz przyjdę.
Wykonała moje polecenie. Przez chwilę patrzyłem na jej zgrabne plecy, kiedy zmierzała do najbliższego z krzeseł. Później zerwałem sobie czapkę z głowy i dołączyłem do niej, uprzedzając o tym Liama.
Moja przerwa trwała pół godziny w ciągu których zdążyłem wiele dowiedzieć się o Jess. Mieszkała z rodzicami w dużym domu na przedmieściach, złożyła właśnie papiery na architekturę na pobliskim uniwersytecie.
Przez cały czas, nawet podczas jedzenia, uporczywie się we mnie wpatrywała, co całkowicie mnie rozpraszało. Starałem się jej powiedzieć coś ciekawego, a kończyło się na rozmowie o karcie dań w moim barze.
Kiedy tylko skończyła jeść to, co zamówiła, pożegnała się i wyszła. Poczułem kompletną porażkę.



/Robin/

- Jestem! - krzyknęłam od progu, zrzucając buty. - Harry do mnie dzownił...
Nie słysząc odpowiedzi, skierowałam kroki do pokoju Louisa. Zamierzałam mu wygarnąć za to, że powiedział mojemu bratu nieuzgodnioną wersję tego, gdzie jestem.
Kopnęłam drzwi zmuszając je do szerokiego otwarcia. I wtedy serce na chwilę mi się zatrzymało.
Leżał na podłodze, z twarzą ubrudzoną jakimś białym... proszkiem? Skojrzyłam fakty, kiedy zobaczyłam kilka torebek których używło się przeważnie do narkotyków. Spanikowana, usiłowałam jakoś ocucić Lou. Nie znałam się na dragach ani na tym, jak z nimi walczyć. Kiedy jego oddech zrobił się miarowy, trochę się uspokoiłam.
Położyłam ćpuna na łóżku i stwierdziłam, na razie więcej nie da się zrobić. Nie mogłam zadzwonić po karetkę - od razu zgłosiliby narkotyki, a Louis i tak miał przepełnioną kartotekę.
Na Zayna, Liama, Nialla i Harry'ego też nie mogłam liczyć - wiedziałam, że wyślą go na odwyk, a wtedy nikt nie pomógłby mi z moim wymykaniem się w domu.
Spał całą noc, podczas gdy ja denerwowałam się, co robić dalej. Jak miałam poradzić sobie z osobą, która ćpa, jest alkoholikiem i ma ataki wściekłości?
Uświadomiłam sobie, że mam doczynienia z przestępcą. I sama miałam z nim walczyć.