niedziela, 27 października 2013

Rozdział 5.

Przeeeeeeeeeeeepraszam. Po prostu.
Tt: @PDuberry (poprzednia nazwa już nieaktualna).
Baaaaaaaaardzo krótka notka, ale niestety mojego mózgu nie stać na więcej.


/Louis/

Siedziałem z założonymi rękoma na kanapie, słuchając, jak ta idiotka wydziera na mnie japę. Trwało to odkąd się ocknąłem, czyli od około 40 minut. Prawdę mówiąc, byłem trochę zestresowany. Poza nią, nikt nie wiedział, że ćpam. Jeżeli powiedziała komukolwiek, mam przejebane. Najgorzej byłoby, gdyby ta wiadomość dotarła do mojej mamy. Już wystarczająco się o nią bałem. Nie może martwić się jeszcze o mnie.
- Skończ już - powiedziałem w końcu i przeciągnąłem się. - Powiedziałaś komuś?
- Jesteś kompletnym imbecylem - stwierdziła Robin ze złością. - Nie powiedziałam. Chociaż powinnam.
- Nie, nie powinnaś. Nikt ma o tym nie wiedzieć - zaciągnąłem się papierosem, przeszywając ją spojrzeniem. - Rozumiesz?
- Jasne - prychnęła. - Bądź ćpunem i zatracaj się dalej w nałogu, na pewno nikt nie zauważy.
Machnąłem ręką na znak, że lekceważę, co mówi. Jednak gdzieś wgłębi wiedziałem, że ma rację. Nie uda mi się długo tak pociągnąć. 
- Harry niedługo wraca - rzekłem, wstając. - Posprzątaj tu lepiej, zanim przyjdzie. I przestań już się wściekać, bo wyglądasz teraz, jakbyś wciągała koks ze mną. 
Wygiąłem usta w czymś w rodzaju uśmiechu i opuściłem dom Styles'ów. 
Przez mój mały weekendowy odlot nie byłem u mamy dwa dni. Chciałem jak najszybciej ją zobaczyć i dowiedzieć się o wyniki badań decydujących o dalszych działaniach w leczeniu. 
Szybko znalazłem się w szpitalu i na drugim piętrze, gdzie leżała. Skinąłem na powitanie znajomej pielęgniarce i nieco zdziwiło mnie jej niepewne spojrzenie. Nigdy nie byłem dla niej chamski ani nic z tych rzeczy, bo wiedziałem, że pomaga mamie, a ta bardzo ją lubi. Jednak już po chwili poznałem powód jej dziwnego spojrzenia. Wchodząc do sali, zastałem puste, starannie zasłane łóżko i żadnych rzeczy, które mama miała ze sobą. To mogło oznaczać tylko jedno.
Moje serce, o ile istniało, w tym momencie się rozpadło.

/Harry/

- I co stało się dalej? 
- Pokazała mi język i uciekła! - pożalił się chłopczyk, wyginając usta w podkówkę. - Czy zrobiłem coś źle? Wszytko było tak, jak mi mówiłeś!
- To znaczy jak? - zapytała Melanie, wchodząc do pokoju, czym zawstydziła mnie nieco. Nie byłem pewien, czy chciałbym, żeby słyszała, co powiedziałem małemu.
- Dałem jej stokrotki, które dał mi Harry - zaczął Gendry. - Powiedziała, że ładne. No i spytałem ją czy będzie moją dziewczyną - kontynuował, sepleniąc. - Ale pokazała mi język!
Melanie zaśmiała się, a ja zawtórowałem jej ochoczo, przyglądając się, jak w jej policzkach tworzą się dołeczki. Boże, była taka śliczna.
- Może się zawstydziła - pocieszyła ośmiolatka. - A raczej na pewno. Jesteś super facetem i zawstydziło ją to, że ją lubisz!
- Naprawdę? - ucieszył się Gendry. - Idę pochwalić się Jasonowi! Ale będzie mi zazdrościł!
Wybiegł z pokoju, machając Melanie a mnie całkowicie ignorując. Zapadła niezręczna cisza.
- Co tam? - palnąłem całkowicie bez sensu, po czym zacząłem wyzywać się w myślach. 
- Dobrze, a tam? - odpowiedziała.
- Też.
- Aha.
Czułem, że robię z siebie kompletnego kretyna, ale nie wiedziałem co mam powiedzieć. Pustka. Co z tego, że wyobrażałem sobie naszą rozmowę milion razy i układałem dialogi w których byłem błyskotliwy i inteligentny. Co z tego kurwa.
- Mógłbyś dawać porady nieśmiałym chłopakom - powiedziała nagle, uśmiechając się lekko. - Ta dziewczynka od Gendry'ego pewnie naprawdę była zawstydzona.
I wyszła, zostawiając mnie w stanie skrajnej euforii.

sobota, 3 sierpnia 2013

Rozdział 4.

UWAGA!
Proszę, żeby każdy, kto chciałby być informowany, zostawił mi informację w komentarzu - nawet,jeśli już Cię informuję, napisz tutaj!
Follow dla bohatera mojego opowiadania ---> @Silence_Louis :D
No i może dla mnie? @BloodyDame :D

/Louis/

Ja pierdole.
Ja pierdole po prostu.
- Co to ma znaczyć, że się nie poprawia?! - krzyknąłem, wyprowadzony z równowagi.
- Leki, któte dotychczas zażywała pańska matka nie pomogły w pokonaniu nowotworu - powtórzył nieco przestraszony lekarz. - Możemy spróbować chemioterapii...
- Chyba ci mówiła, że nie chce żadnej pierdolonej chemioterapii! - złapałem go za fartuch, który miał na sobie i przyparłem do ściany. - Ma z tego wyjść, bo cię zabiję, rozumiesz? Zabiję was wszystkich!
Wtedy poczułem, jak jakiś mięśniak odciąga mnie jak najdalej od lekarza i obejmuje ramionami tak, bym nie mógł się wyrwać. Szarpałem się jeszcze przez chwilę, po czym wypchnięto mnie na zewnątrz.
Przez kilka minut chciałem dostać się z powrotem do szpitala, ale nie pozwolono mi. Wtedy rozdzwonił się mój telefon.
- Jak ci idzie? - usłyszałem Harry'ego. - Co z Robin? Jak się czuje mama?
- Jestem wkurwiony - pożaliłem się. - Twoja siostra jest... jest...
Zaciąłem się, bo właściwie nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć.
- Coś nie tak?
- Jest u koleżanki - wypaliłem, zaczynając się jąkać. - Muszę iść. Do mamy. I do sklepu. Nara.
Wyłączyłem aparat i wcisnąłem go do kieszeni, kierując się do domu. Miałem wszystkiego dosyć. Naszła mnie ochota tylko na jedno.
Odsunąłem łóżko w swoim pokoju po czym odkryłem poluzowaną deskę w podłodze. Wyciągnąłem z niej kilka przezroczystych woreczków z białym proszkiem.
Roszypałem je na stole i zacząłem się zaciągać.

/Niall/

Po spotkaniu z Jessicą w barze, do końca dnia nie mogłem się ogarnąć. Chciałem, żeby już nastał następny dzień, żeby przyszła na moją przerwę i żebym znów mógł ją zobaczyć.
Kiedy moje oczekiwanie powoli mijało, a do naszego spotkania pozostało około pół godziny, Liam machnął mi dłonią przed oczami.
- Czy ty mnie słyszysz?
- Słyszę - mruknąłem, niezadowolony, że ktoś mógł przerwać moje rozmyślania na temat: co zrobić, żeby Jess nie uznała mnie za kretyna.
- Więc co powiedziałem?
Bąknąłem coś niezrozumiale i wyjąłem z kieszeni telefon. Brak nieodebranych, brak smsów. Żadnego potwierdzenia, że przyjdzie. Może się rozmyśliła?
- Nie napalaj się tak - ostrzegł mnie Li. - Krótko ją znasz, nie wiesz, jaka naprawdę jest.
- Mam dobre przeczucia - rzekłem spokojnie. - Przecież wiesz, że znam się na ludziach.
Kumpel musiał przyznać mi rację. To był mój talent - zaglądanie ludziom głęboko w serce i odczytywanie jego intencji. Kiedyś, jeszcze zanim Lou trafił do pierdla, pomogłem zdemaskować złe zamiary pewnej dziewczyny.
Na imię miała Lea. Tommo poznał ją w ostatniej klasie liceum, którego, bądź co bądź, przez nią nie skończył. Była ładna, zgrabna i potulna jak baranek. Spodobała mu się, zaczęli się umawiać.
Nie chciał mnie słuchać, kiedy mówiłem, że w jej zachowaniu jest coś fałszywego.
Rozważania przerwał mi dźwięk dzwonka przy wejściu do baru. Włosy na karku stanęły mi dęba z nerwów. Przygładziłem koszulkę, która zdążyła już trochę się wygnieść i podszedłem do okienka.
- Witaj Niall - powitała mnie pogodnie. - Gotowy na lunch?
- Tak - odparłem szybko. Może trochę zbyt szybko. - Usiądź do stolika, zaraz przyjdę.
Wykonała moje polecenie. Przez chwilę patrzyłem na jej zgrabne plecy, kiedy zmierzała do najbliższego z krzeseł. Później zerwałem sobie czapkę z głowy i dołączyłem do niej, uprzedzając o tym Liama.
Moja przerwa trwała pół godziny w ciągu których zdążyłem wiele dowiedzieć się o Jess. Mieszkała z rodzicami w dużym domu na przedmieściach, złożyła właśnie papiery na architekturę na pobliskim uniwersytecie.
Przez cały czas, nawet podczas jedzenia, uporczywie się we mnie wpatrywała, co całkowicie mnie rozpraszało. Starałem się jej powiedzieć coś ciekawego, a kończyło się na rozmowie o karcie dań w moim barze.
Kiedy tylko skończyła jeść to, co zamówiła, pożegnała się i wyszła. Poczułem kompletną porażkę.



/Robin/

- Jestem! - krzyknęłam od progu, zrzucając buty. - Harry do mnie dzownił...
Nie słysząc odpowiedzi, skierowałam kroki do pokoju Louisa. Zamierzałam mu wygarnąć za to, że powiedział mojemu bratu nieuzgodnioną wersję tego, gdzie jestem.
Kopnęłam drzwi zmuszając je do szerokiego otwarcia. I wtedy serce na chwilę mi się zatrzymało.
Leżał na podłodze, z twarzą ubrudzoną jakimś białym... proszkiem? Skojrzyłam fakty, kiedy zobaczyłam kilka torebek których używło się przeważnie do narkotyków. Spanikowana, usiłowałam jakoś ocucić Lou. Nie znałam się na dragach ani na tym, jak z nimi walczyć. Kiedy jego oddech zrobił się miarowy, trochę się uspokoiłam.
Położyłam ćpuna na łóżku i stwierdziłam, na razie więcej nie da się zrobić. Nie mogłam zadzwonić po karetkę - od razu zgłosiliby narkotyki, a Louis i tak miał przepełnioną kartotekę.
Na Zayna, Liama, Nialla i Harry'ego też nie mogłam liczyć - wiedziałam, że wyślą go na odwyk, a wtedy nikt nie pomógłby mi z moim wymykaniem się w domu.
Spał całą noc, podczas gdy ja denerwowałam się, co robić dalej. Jak miałam poradzić sobie z osobą, która ćpa, jest alkoholikiem i ma ataki wściekłości?
Uświadomiłam sobie, że mam doczynienia z przestępcą. I sama miałam z nim walczyć.

sobota, 6 lipca 2013

Rozdział 3.

Powracam z rodziałem trzecim :D Bardzo mi miło, że się Wam podoba.
W dzisiejszej notce poznacie między innymi dwa oblicza Lou. Ciekawi? ;)
W razie czego tt: @BloodyDame :)
Miłego czytania!


/Robin/

- Wychodzę - warknęłam, chwytając torebkę i wsuwając pospiesznie buty.
- Robin... - jęczał Steven, czołgając się do mnie. - Nie idź, skarbie, proszę... Pomóż mi...
- Nie! Znowu się naćpałeś! Mam tego kurwa dosyć!
Skierowałam się ku drzwiom i już sięgałam do klamki, kiedy poczułam, że lecę. Steven złapał mnie za kostkę i mocno szarpnął. Z łoskotem wpadłam na drzwi, czując, że właśnie rozcięłam sobie łuk brwiowy.
Moja wściekłość sięgnęła zenitu. Schyliłam się do chłopaka i wymierzyłam mu siarczysty policzek, jednocześnie usiłując wyrwać nogę z jego uścisku. Nie udało się.
Steven wpadł w furię. Podejrzewam, że byłam pierwszą dziewczyną, która go uderzyła. I to był mój błąd.
Dźwignął się na nogi i złapał mnie mocno za ramiona, boleśnie wżynając w nie palce. Wpatrywał się we mnie z rosnącą nienawiścią w oczach, po czym wycelował pięść w moją twarz.
Wpadłam na ścianę, lecz nie chciałam poddać się tak łatwo. Po omacku szukałam drzwi, by móc uciec, jednak chłopak był szybszy. Wykręcił mi boleśnie ręce i wycedził:
- Pożałujesz tego, ty mała dziwko.
Po czym poczułam jego kolano, wbijające mi się w brzuch. Wymiociny stanęły mi w gardle a w oczach zalśniły łzy bólu. Osunęłam się na ziemię. Musiałam udać, że zemdlałam. Zawsze wtedy dawał mi spokój.
Nie wiem, ile czasu leżałam na podłodze, starając się nie ruszać i nie otwierać oczu. Modliłam się i prosiłam w myślach Boga, by ból zelżał, a Steven wyszedł.
Po godzinie, może dwóch, a może po całej nocy, nareszcie usłyszałam trzask drzwi. Zostałam sama.
Spróbowałam usiąść, ale uniemożliwiły mi to zawroty głowy. Ręką zdołałam dosięgnąć butelki z wodą i oblałam sobie twarz. Pod jej wpływem, część krwi zmyła się, a ja wyglądałam, jakbym oblała się kompotem wiśniowym.
Zastanowiłam się, co powinnam teraz zrobić. Spoglądając przez okno stwierdziłam, że zaczyna świtać.
Gdybym zadzwoniła do Harry'ego, musiałabym wymyślić jakąś wymówkę, dlaczego wychodzę z "nocy od koleżanki" o czwartej nad ranem. I to jeszcze cała w ranach i krwi. Mój brat odpadał. Liam, Niall oraz Zayn również.
Byliśmy przyjaciółmi, ale wiedziałam, że natychmiast donieśliby Hazzie, jeśli zobaczyliby mnie w takim stanie. Zostałam zmuszona do zadzwonienia do ostatniej osoby, z którą chciałam rozmawiać. I ostatniej, na którą mogłam liczyć. Przynajmniej w tej sytuacji.
- Cholera... - usłyszałam, kiedy odebrał. - Ał. Halo?!
- To ja - powiedziałam. Nie zdawałam sobie sprawy, że będę brzmieć tak żałośnie. Jak gdybym płakała ostatnie dwa dni. - Naćpał się. Chciałam uciec, ale nie pozwolił mi. Znowu mnie pobił. Wiem, jestem żałosna, miałam mu się postawić. Możesz po mnie przyjechać?
Nastała cisza. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, choć przecież dobrze go znałam. Jednak był zbyt nieprzewidywalny. W końcu dało się słyszeć ciężkie westchnienie.
- Kurwa mać - warknął i się rozłączył. Mogłam chyba uznać to za zgodę.
Zebrałam swoje rzeczy i wrzuciłam je do torebki po czym, chwiejąc się na nogach, wyszłam z mieszkania. Na korytarzach bloku Stevena było nadzwyczaj ciemno i ponuro, a o tej porze było to tylko wzmocnione.
Stawiałam ostrożne kroki, starając się nie spaść ze schodów, co z moim aktualnym stanem fizycznym nie było takie łatwe.
- Jesteś pojebana - usłyszałam nagle i poczułam, jak ktoś łapie mnie za łokieć i nieco brutalnie, ale bezpiecznie, sprowadza na dół.
- Wiem - mruknęłam tylko, nie patrząc na niego.
- On też jest pojebany. Pasujecie do siebie. Banda kretynów.
- Wiem.
Dotarliśmy do jego samochodu. Stary, sfatygowany Mustang stał w miejscu niedozwolonym, krzywo zaparkowany i z otwartymi szybami. Kiedy do niego wsiadłam, poczułam niewyobrażalną ulgę.
Louis wsiadł za kierownicę i prawie od razu odjechał, zamykając w międzyczasie drzwi. Odważyłam się na niego spojrzeć. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie to wyobrażałam. Tomlinson wyrwany ze snu o czwartej nad ranem. Włosy miał zmierzwione i potargane, oczy trochę zapuchnięte, ale nadal bystre i przenikliwe.
Usta zaciskał w cienką linię, a dłonie operowały kierownicą i skrzynią biegów tak wprawnie, że można by pomyśleć, że chłopak jest zawodowym kierowcą. Jego ubranie wyglądało, jakby jego właściciel wciągnął na siebie to, co akurat miał pod ręką. Nie zdziwiłabym się, gdyby naprawdę tak było.
Milczałam, chociaż wiedziałam, że oczekuje ode mnie jakichś wyjaśnień, głębszych niż te, które usłyszał przez telefon. Nie wiedziałam jednak, co mogłabym mu jeszcze powiedzieć.
- Wyglądasz bardzo, ale to bardzo chujowo - skomplementował mnie. - Harry'ego szlag trafi.
- Harry nie musi o niczym wiedzieć - odparowałam ze złością. - Chyba, że mnie sprzedasz.
Przeszył mnie gniewnym spojrzeniem.
- Ja nie sprzedaję ludzi.
Miałam wrażenie, że poruszyłam jakiś bardzo wrażliwy temat, więc postanowiłam nic więcej nie mówić. Dorzuciłam tylko:
- Rany na brzuchu nikt nie musi widzieć, bo zakrywa ją ubranie. A twarz... od czego mam kosmetyki?
Prychnął tylko pogardliwie i wszedł ostro w zakręt.

/Harry/

- Cześć, mały - powiedziałem, podając chłopcu balon. - Witaj na obozie.
Dzieciak podziękował i potruchtał dalej, a ja wręczałem balony następnym. Tak, to właśnie była praca, jaką udało mi się zdobyć. Byłem pomywaczem-pomocnikiem na koloniach, które jakieś drugorzędne biuro podróży organizowało w Stradford. Może i niska pozycja, ale to tylko na razie.
Kiedy witanie członków obozu się skończyło, poszedłem na stołówkę, gdzie miał się odbyć powitalny obiad i jakieś przemówienia opiekunów. Zająłem miejsce przy stoliku z ludźmi, którzy pełnili obowiązki podobne do mnie i przygotowałem się psychicznie na nudę.
Ledwo zarejestrowałem, kiedy wszystko się zaczęło. Najpierw przemówił dyrektor kampusu, w jakichś banalnych słowach witając i życząc dzieciakom udanych wakacji. Po nim głos kolejno przejmowali opiekunowie.
I właśnie wtedy ją zobaczyłem. Wstała od stołu, przy którym siedziała i ukłoniła się lekko z gracją. Długie, brązowe włosy opadały jej na odsłonięte ramiona, a oczy świeciły. Cholera, była świetna.
- Mam na imię Melanie - zaczęła, a ja zacząłem zachwycać się jej imieniem. - Jestem opiekunką dzieci do lat dziesięciu. Nie mam dużego doświadczenia, ale powinnam sobie poradzić.
Dalej opowiedziała krótko o planowanych zajęciach dla swojej grupy i usiadła, uśmiechając się do najbliżej siedzących dzieciaków. W międzyczasie podano nam obiad, lecz odechciało mi się jeść.
Przez cały czas wpatrywałem się wyłącznie w Melanie, licząc, że mnie dostrzeże. Mogłem jednak jedynie pomarzyć. Cały czas rozmawiała z innymi opiekunami i w ogóle nie zwracała uwagi na otoczenie. A już na pewno nie na mnie.
Wychodząc ze stołówki zerknąłem na nią ostatni raz. Wychodziła w licznym towarzystwie, ktore wyraźnie ją polubiło. Kierowali się w stronę swoich domków, w których nocowali. Westchnąłem i powędrowałem do wyjścia z kampusu.
Zapadał już zmrok i nad ziemią unosiła się lekka mgła. Przeczesywałem ją nogami podczas marszu i obserwowałem, jak z powrotem klei się w jedną całość.
Może moja rodzina też miała się tak skleić? Może rodzice w końcu wrócą? Miałem taką skrytą nadzieję.
Kiedy byłem mały, a Robin jeszcze mniejsza, nasi rodzice wyjechali do Szwecji, by zarobić, jak twierdzili, łatwe pieniądze. Oddali nas pod opiekę siostrze ojca, cioci Marge. Nie narzekaliśmy na nią, zawsze służyła pomocą i radą, ale to nie to samo, co mama i tata.
Co miesiąc przysyłają jakąś sumę pieniędzy, byśmy ja i moja siostra mogli się wyżywić i jakoś ubrać. Nie jest tego wiele, ale jakoś leci. Odkąd wyjechali, nie widzieliśmy ich ani razu. Dzwonią na święta i czasami na nasze urodziny. Nawet nie wiedzą, że ciotka Marge nie żyje od pół roku. Nie było okazji, by im powiedzieć. Nie dzwonili.
Chciałbym mieć kogoś do kochania. Całe szczęście, że mam Robin. Odkąd rodzice wyjechali, tylko ją mam do kochania. A teraz chcę jeszcze kogoś do kochania.
Miałem dziwne przeczucie, że nowa praca jakoś mi w tym pomoże. Lubiłem dzieci, może więc też jakieś pokocham? A może pokocham wiekową sprzątaczkę lub którąś z kucharek?
Zresztą, kto by chciał, żeby kochał go jakiś Harry Styles?

 /Louis/

Kiedy już odstawiłem tę małą idiotkę Robin pod dom, było około piątej trzydzieści rano. Stwierdziłem, że nie ma już sensu wracać do łóżka, skoro i tak niedługo musiałbym znowu podnosić z niego dupę.
Zostawiłem samochód pod supermarketem i ruszyłem na zakupy. Zgarnąłem z półek masło, kostkę żółtego sera i jakiś jogurt truskawkowy. Truskawkowy lubiła najbardziej.
Dojeżdżając do celu mojej podróży, zatrzymałem się jeszcze przed kwiaciarnią i kupiłem pojedyńczego, czerwonego tulipana. Jak zwykle.
Po kilkunastu minutach znalazłem się w sterylnym, czystym budynku zwanym Centrum leczenia nowotworów. Jak codzień, powitała mnie starsza pani w recepcji i przepuściła krótszą drogą, przeznaczoną dla personelu.
- Cześć - powiedziałem, siląc się na pogodny wyraz twarzy. - Jak się czujesz?
- W porządku, skarbie - uśmiechnęła się słabo, co podniosło mnie na duchu. - Ale przecież nie musisz przychodzić codzień.
- Muszę nadrobić te cztery lata, mamo - mruknąłem, wypakowując zakupy na jej szafkę nocną. - Kupiłem ci twój jogurt.
- Dziękuję, Louie - ponownie obdarzyła mnie uśmiechem i zaprosiła gestem ręki, bym usiadł na skraju jej łóżka, co po chwili uczyniłem. - Rany powoli ci się goją - zauważyła z satysfakcją.
- Ta... - westchnąłem. - Niektóre blizny już mi zostaną.
- Tak jak te malunki - zertknęła z niesmakiem na moje ręce, całe pokryte tatuażami.
- To nie są malunki mamo - zaśmiałem się cicho. - Tłumaczyłem ci już. Każdy coś oznacza. Zrobiłem nowy.
Podwinąłem rękaw, ukazując mamie najnowszy tatuaż. Przedstawiał wilka i wilczycę, stojących w majestatycznej pozie.
- To ty - wskazałem na wilczycę. - A wilk to ja. Oznaczają walkę, w której nie obejdzie się bez obrażeń - zerknąłem na maszyny, do których była podpięta. - Ale to walka z pozytywnym zakończeniem.
Uśmiechnęła się, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
Kurwa. Tylko nie to.
- Weź mamo... - jęknąłem. - Nie rycz, no. Musisz być twarda.
- Będę - obiecała, ściskając mnie za rękę. - Twarda jak wilczyca.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 2.

Dziękuję za uznanie, cierpliwość i chęć do czytania moich wypocin. Naprawdę cieszę się, że się wam podoba :) 
Mała uwaga: na razie notki koncentrują się na sytuacjach Nialla i Louisa, ale w dalszych będziecie mogli obserwować również perypetie pozostałych członków paczki :)
W razie jakichkolwiek spraw twitter: @BloodyDame :)

*


/Niall/

Od mojego pierwszego spotkania z Jessicą minął prawie tydzień, w ciągu którego napisałem do niej około sześciu smsów, na które nie raczyła odpowiedzieć.
W końcu dałem sobie spokój, choć przyszło mi to z niemałym rozczarowaniem, bo uważałem ją za naprawdę fajną laskę. Co z tego, że rozmawiałem z nią tylko przez jeden wieczór.
Wciąż nie mogłem zapomnieć jej wyrazu twarzy, kiedy patrzyła prosto na mnie, lub kiedy wypatrywała wzorów w dymie dyskotekowym.
- Nadal się nie odezwała? - zagadnął Liam, szorując ogromną, przypaloną patelnię. Pokręciłem ponuro głową i zająłem się czyszczeniem noży.
Znajdowaliśmy się obaj w naszym nowym miejscu pracy - restauracji na przedmieściach. Wkręciliśmy się tam na dobrą sprawę przez czysty fart.
Moja mama paranoicznie bała się, że skończę na bruku, bez dachu nad głową, jedzenia i pieniędzy na studia. Nie wiedziała, że na studia iść nie zamierzam, ale co tam.
Przynajmniej załatwiła mi tutaj robotę przez jakichś swoich znajomych, a ja wkręciłem Liama pod jakimś głupim pretekstem. Płacili nam w miarę dobrze, a do naszych obowiązków należało tylko zmywanie. Dziś jednak byłem zmuszony stanąć przy okienku z zamówieniami, gdyż inny pracownik się nie zjawił. Mając przy sobie kumpla, nie dłużyło mi się za bardzo, mogłem więc siedzieć tam i do północy.
Słysząc dzwonek od drzwi, obwieszczający nowego klienta, dźwignąłem się leniwie na nogi.
- Dzień dobry, będę dziś państwa obsługiwał - rzekłem, siląc się na odrobinę entuzjazmu i zginając plecy, by moja twarz znalazła się na wysokości okienka. - Mam na imię...
- Niall! - usłyszałem i zesztywniałem. - Cześć!
Uniosłem trochę daszek swojej firmowej czapki, by móc upewnić się, że się nie przesłyszałem. Niestety, nie. Przede mną stała Jessica i przyglądała mi się ciekawie.
- Hej Jess - jęknąłem, starając się uśmiechnąć.
Zaśmiała się, patrząc na moje firmowe ubranie. Miałem na sobie czerwoną koszulkę z wielką głową uśmiechniętego kurczaka na samym środku i czarne spodnie, do tyłu których przyczepiony został żółty, kurzy kuper.
Mimowolnie pozwoliłem rumieńcowi wpłynąć na policzki. Nie chciałem jej spotkać w takim miejscu. A już na pewno nie w takim stroju.
- Pracujesz tutaj? - zapytała, przenosząc wzrok na ulotkę z menu. - Nie spodziewałam się.
- Tak... jakoś wyszło - rzekłem, czując ukłucie zawodu. Myślała, że jestem wysoko postawionym bogaczem, który mógłby wszystko jej sponsorować?
- Podoba mi się - zapewniła gorąco. - To świadczy o twojej niezależności. Kurczak w sosie słodko-kwaśnym z makaronem sojowym, na wynos.
Momentalnie się uśmiechnąłem, czując, jak kamień spada mi z serca. Jednak nie była tak płytka.
Przekazałem zamówienie do kuchni i pospiesznie wróciłem do Jess.
- Pisałem do ciebie - zameldowałem. - Ale odpowiedzi się nie doczekałem.
- Przepraszam, nie miałam czasu.
Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami z kuchni. Poczułem się jak jakiś natręt. Starałem się patrzeć wszędzie gdzie mogłem, byle nie na jej śliczny profil.
Aktualnie trzymała w rękach telefon i coś na nim pisała. Uniosłem brwi. Nie miała dla mnie czasu, a teraz nie odrywała się od smsów. Widocznie był dla niej ktoś atrakcyjniejszy.
Poczłapałem do kucharza i odebrałem od niego zamówienie dla Jess. Pakując je, wbijałem wzrok w swoje ręce, czując na sobie jej spojrzenie.
Podając jej reklamówkę, powiedziałem sucho:
- Miłego dnia. Zapraszamy ponownie.
Przejęła ode mnie pakunek i wyszła, uśmiechając się promiennie, czym przyprawiła mnie o ścisk żołądka. Kilka sekund później poczułem wibracje w kieszeni spodni i wydobyłem z nich swój telefon.

Od: Jessy
Słodko wyglądasz, kiedy starasz się patrzeć na coś innego. Wpadnę jutro, w czasie twojej przerwy. Może coś zjemy? J. x


/Louis/

Pociągnąłem sporego łyka piwa i westchnąłem ciężko. Łeb mi pękał, a w gardle panowała susza. Po co Hazz chciał mnie widzieć w centrum, w sobotę, o dziesiątej rano?
Obiecałem sobie, że jeśli to znowu jakaś pierdoła, to mój kumpel oberwie. Na dodatek się spóźniał.
- Jesteśmy - usłyszałem, po około dziesięciu minutach.
- My? - uniosłem brwi i spojrzałem przez ramię. Od razu tez zmarszczyłem brwi.
- Co on tu robi? - warknęła Robin, zdając się kompletnie ignorować moją obecność. Jak zwykle mnie wkurwiła.
- Jak zwykle cudowne powitanie - mruknąłem do siebie i ponownie przyssałem się do butelki. Po chwili dziewczyna została posadzona przez brata naprzeciwko mnie. Ostentacyjnie odwróciłem wzrok i wbiłem go z Harry'ego. Podobnie, jak Robin.
- Muszę z wami porozmawiać - powiedział powoli, starając się najwyraźniej nie zwracać uwagi na naszą niemą wojnę. - Znalazłem pracę.
- Kurwa, Hazz - przerwałem mu brutalnie. - Po to mnie tu ściągałeś? Żeby przekazać radosną nowinę?
Spiorunował mnie wzrokiem i poczekał, aż się uspokoję, by kontynuować:
- Musicie się nawzajem pilnować.
Robin musiała zorientować się, o czym jej brat mówi, bo strzeliła facepalm, jednak ja nadal gapiłem się na niego, ogłupiały.
- Co?
- Robin ma zakaz spotykania się ze Stevenem - oznajmił. - A ty upijania się, ćpania i chodzenia do burdeli.
- Odbierasz mi całą radość życia - mruknąłem, dokańczając piwo. - Co w związku z tym?
- To, że jak będę w pracy, zostajecie bez opieki - warknął. - Dlatego będziecie pilnować siebie nawzajem.
Zacząłem się szczerze śmiać, będąc święcie przekonanym, że kumpel robi sobie ze mnie jaja.
- Dobre, Hazz.
- Nie żartuję.
Spoważniałem i przenosiłem wzrok to na Harry'ego, to na jego siostrę.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? - zapytała, wściekła.
Styles wytłumaczył nam z grubsza swój "plan". Polegał on na zostawieniu mnie i małej jędzy na pół dnia samych w domu moim lub ich, czy też w innym miejscu.
Zagroził mi, że jeżeli pozwolę jej spotkać się ze swoim pojebanym chłopakiem, nałoży na mnie kontrolę większą, niż prokuratura. No i wisiałby mi nad głową przez najbliższe siedemset lat.
Robin natomiast została zaszantażowana, że ich wujostwo, które pełniło aktualnie nad nimi władzę rodzicielską, dowie się o tym, że dziewczyna pali, pije i robi różne rzeczy, z których nie byliby zadowoleni.
Może to i słabe zastraszenie, ale zawsze.
- Kiedy ty w końcu pojmiesz, że nie jestem już dzieckiem?! - syknęła, zaciskając pięść na stoliku, aż pobielały jej knykcie.
- Ja też - oznajmiłem, jak gdyby nikt o tym nie wiedział. - Nie potrzebuję żadnej kontroli. A już na pewno nie dziewiętnastolatki.
- Tylko przez tydzień - zapewnił nas. - Jeśli w ciągu tygodnia nic nie odpieprzycie, odpuszczę wam.
Mimowolnie spojrzałem na Robin, która ledwo zauważalnie skinęła do mnie głową.
- Stoi. Jeden tydzień.

Kilkanaście minut później włóczyłem się z rękoma w kieszeniach za jędzą, która kompletnie mnie ignorując, kierowała się do swojego domu. Niestety, musiałem iść z nią, by opracować plan.
- Od ósmej do piętnastej Harry jest w pracy - odezwała się w końcu, kiedy zasiedliśmy w salonie. - Powrót do domu zajmuje mu około czterdziestu minut, więc jesteśmy wolni do około wpół do czwartej.
Nie chciało mi się nawet skinąć głową. Po prostu jej słuchałem, choć i tak przychodziło mi to z trudem.
- Masz pilnować czasu, bo jeśli wróci i ciebie nie będzie, to mam przejebane. I ty też - zastrzegła mnie.
- No kurwa dziękuję że mi mówisz, bo bym się nie domyślił.
- Nienawidzę cię - wysyczała przez zęby.
- Zawsze to jakieś gorące uczucie - powiedziałem tonem przesyconym ironią. Prychnęła. - A ty masz wracać do domu w normalnym stanie. Jak Styles zobaczy u ciebie jakąś bliznę...
- Nie zobaczy - przerwała mi ostro. Zauważyłem, że światło, jakie zwykłe było bić z jej oczu, nagle zgasło. - Nie interesuj się życiem moim i Stevena.
- Chuj mnie ono obchodzi - oznajmiłem pogodnie, z teatralnym uśmiechem. - Uratowałem cię raz, więcej nie zamierzam.
Wyglądała, jakby zaniemówiła. Widocznie myślała, że skoro jest dziewczyną, w dodatku siostrą kumpla, ja i reszta chłopaków będziemy stawać na głowie, byle tylko jej dogodzić. Taki chuj.
Ku mojemu zaskoczeniu, podeszła do kanapy i pochyliła się nade mną.
- Nie zadzieraj ze mną, Louis - moje imię w jej ustach brzmiało nadzwyczaj pogardliwie. Na dodatek wpatrywała się we mnie spod ściągniętych brwi, jak gdyby mnie za coś obwiniała. Nie wiem, czy to właśnie to przelało czarę goryczy.  Chwyciłem ją mocno za nadgarstki i wstałem. Uniosła brew i spuściła wzrok na nasze ręce. Dosłownie rzuciłem ją na kanapę, a z podłokietnika wydał się dźwięk głuchego tąpnięcia, będącego skutkiem dość mocnego uderzenia w niego głową Robin.
Poczułem dziką, irracjonalną satysfakcję widząc błysk strachu na jej twarzy. Chciałem budzić strach. Chciałem, żeby się mnie bano, żeby bano się mojego ataku i zemsty. Pochyliłem się nad nią i zacząłem syczeć przez zaciśnięte zęby:
- Jeśli myślisz, że zrobisz ze mnie swojego kanapowego pieska, to chyba będę musiał wybić ci to z głowy.
Jej oczy rozszerzyły się, przepełnione strachem. Cała jej brawura uleciała z niej. Teraz widziałem tylko rosnące przerażenie i chęć ucieczki. W pewnej chwili moja złość nagle minęła, sam nie wiedziałem, dlaczego, jednak w moim przypadku był to częsty przypadek - wahania nastrojów.
Obrzuciłem dziewczynę ostatnim, pogardliwym spojrzeniem i narzucając na siebie swoją skórzaną kurtkę, wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Być może trochę przesadziłem. Ale należało się tej małej suce. Może w końcu zrozumie, gdzie jej miejsce. Wyjmując z kieszeni paczkę z papierosami, splunąłem na trawę.
To może być naprawdę ciekawy tydzień.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Rozdział 1.

No i jest, pierwszy rozdział! Dziękuję za tak miłe słowa przy prologu, jesteście wspaniali :)
W razie jakichkolwiek spraw piszcie na twitterze: @BloodyDame, na pewno odpowiem :)
Miłego czytania!

*

/Louis/

Rzuciłem za siebie pustą butelkę z czarną etykietą zadrukowaną napisem "Jack Daniels". Dźwiękiem tłuczonego szkła,
ściągnąłem na siebie kilka ciekawskich spojrzeń, wśród których przeważały damskie. Nie zdziwiłem się widząc, jak jedna z blondynek
przesuwa po mnie wzrokiem i oblizuje lekko usta. Uśmiechnąłem się ironicznie i z tymże wyrazem twarzy, skierowałem się do baru. Znowu.
Przywitał mnie entuzjastycznie Zayn, który zdążył już zalać się w trupa.
- Nareszcie mogę się z tobą napić! Siadaj, stary - kiwnął głową na wysokie, barowe krzesło po czym zamówił dla nas dwóch kolejkę.
- Te jebane cztery lata kompletnie wysuszyły mi gardło - warknąłem, wychylając spory kieliszek czystej. Mój kumpel zaśmiał się głośno jak gdybym opowiedział mu najlepszy dowcip świata.
Przeczesując wzrokiem zatłoczoną, ciemną salę, natknąłem się na kika naprawdę niezłych sztuk. Jedna na przykład miała się czym pochwalić w kwestii bioder, inna cycków, a następna nóg.

Napotkałem na wyjątkowo ładne, zasłonięte jedynie ciemnym materiałem rajstop, dodatkowo ozdobione czarnymi szpilkami. Uniosłem oczy wyżej, chcąc sprawdzić, czy i twarz ma wyjściową.
Ujrzałem okrągłą buzię z dużymi, zielonymi oczami, otoczoną burzą krwistoczerwonych włosów. Wywróciłem oczami i odwróciłem się z powrotem do baru.
Spodobały mi się nogi Robin, ja pierdole. Co ze mną nie tak? Telepało mną na samą myśl spojrzenia na tę małą jędzę.
Jak bardzo lubiłem Harry'ego, tak bardzo drażniła mnie jego siostra. Ciekaw byłem, kiedy w końcu któryś z pozostałych trzech chłopaków trzepnie ją w końcu w ten głupi łeb.
Wydawali się jednak nie zauważać, jak bardzo jest jebnięta. Ba, czasem można było pomyśleć, że ją lubią!
Zająłem się kieliszkiem. A raczej kieliszkami, które barman i Zayn wciąż mi podsuwali. Opróżniałem wszystko, co dostało się w moje ręce, aż w końcu poczułem się mocno zamroczony.
W tym samym czasie mój kumpel trącił mnie łokciem. Spojrzałem leniwie przez ramię i ujrzałem dziwną scenkę.
Na środku stała Robin i szarpała się, by wyrwać z uścisków dłoni zaciśniętych na jej nadgarstkach. Z jej dwoch stron stało dwóch facetów.
W jednym z nich rozpoznałem Harry'ego, drugiego nie znałem.
- To Steven, jej chł... - zaczął Zayn, lecz nie dane mu było dokończyć, bowiem koleś wymierzył Harry'emu mocny cios w szczękę.
Loczek zatoczył się ostro, łapiąc ściany, a ten cały Steven szarpnął Robin i pomimo jej prostestów, zaczął odciągać ją jak najdalej od brata.
Od razu zerwałem się na nogi. Nie wiem, co tak na mnie podziałało. Może alkohol, a może cierpiący przyjaciel. Podbiegłem do niego i dźwignęłem do pionu.
- Gdzie oni są?! - wrzasnął mi prosto w twarz, ścierając pospiesznie krew z ust.
- Przy wyjściu - zaalarmował nas Zayn, pomagając Loczkowi ustać na równych nogach. - Idź tam, Lou.
- Pojebało cię? - zapytałem, nieźle już podkręcony. - Mam tam iść i dać sobie spuścić wpierdol w zamian za jakąś...
- W zamian za siostrę kumpla - warknął mulat, wytrącony z równowagi. Widząc na wpół zrozpaczoną, na wpół wściekłą twarz Hazzy, westchnąłem i odwracając się na pięcie, pognałem do głównego wyjścia.
Zobaczyłem ich, kiedy Steven mocno szarpnął ramię Robin, coś do niej wrzeszcząc. Ona zapierała się nogami, lecz na niewiele się to zdało. Jak ostatni skurwiel, zamiast pomóc, stanąłem z boku i czekałem na rozwój wydarzeń.
Wyzywał ją, używając różnych epitetów, których nawet ja wcześniej nie znałem. Pogratulowałem mu w myślach, co było oznaką mojego całkowitego skurwysyństwa, ale nie mogłem inaczej.
Potrzebowałem naprawdę mocnego bodźca, żeby zacząć działać. Kiedy zobaczyłem, jak ta męska kurwa unosi rękę i wymierza ostry cios w twarz dziewczyny, zalała mnie fala wkurwienia.
Odrzuciłem od siebie wszystkie negatywne uczucia, jakie żywiłem względem Robin. Teraz liczyło się to, że była kobietą. Kobietą, która została uderzona. Przez faceta.
Sam ledwo rejestrowałem to, co robię. Rzuciłem się w ich stronę i odepchnąłem dziewczynę jedną ręką. Drugą zacisnąłem na koszulce Stevena, unosząc go lekko w górę.
- Jeszcze dopadnę tą dziwkę, kiedy będzie bez obstawy - bełkotał, kompletnie pijany.
- O ile przeżyjesz - wysyczałem przez zęby. - Pożałujesz tego, skurwielu.
Dosłownie rzuciłem nim o ścianę. Wydawało mi się, że słyszę gruchot łamanych kości, jednak nie wystarczyło mi to.
Podszedłem do niego i zacząłem wymierzać ciosy w brzuch, nogi, łeb, wszędzie gdzie się dało. Sam nie wiedziałem, skąd brała się u mnie taka siła.
Próbował ze mną walczyć, lecz był za bardzo osłabiony alkoholem i obrażeniami. Wyszedłem z tego jedynie z poharatanym policzkiem i krwiakiem na ramieniu.
Nie wiedziałem, kiedy mnie od niego odciągnęli. Mój wzrok padł pod ścianę, gdzie stała Robin, z rosnącym siniakiem na twarzy. Zdziwiło mnie, że nie płakała.
Każda normalna dziewczyna na jej miejscu już dawno wylałaby morze łez i użalałaby się nad sobą. Ale nie ona. Stała tylko i przenosiła wzrok ze mnie na Harry'ego, który trzymał mnie mocno za ramiona.
Puszczając mnie, powiedział:
- Przesadziłeś.
Że kurwa słucham? Na chwilę mnie zamurowało. Po chwili przyprowadził do mnie Robin, ale nie odezwała się ani słowem.
- Może jakieś dobre słowo? - mruknąłem, wciąż nie mogąc się uspokoić po napadzie szału.
- Co? - zapytała, lekko nieprzytomnie.
- Jedno pierdolone "dziękuję" by wystarczyło.
- Mam ci dziękować że prawie zabiłeś mojego chłopaka? - warknęła z nagłą wrogością. Nosz kurwa.
- Ja pierdole - powiedziałem po prostu. - Rodzinna wdzięczność.
Wyrwałem się chłopakom i wyszedłem z lokalu najszybciej jak mogłem.

/Robin/

Czułam się jak śmieć. Podczas jednego wieczoru dostałam w twarz od własnego chłopaka i po raz kolejny nie powstrzymałam się od wojny z Louisem.
Czy to była moja wina, że jest tak beznadziejny? Że jest zimnym frajerem, który nie widzi nic innego poza piciem i dziwkami? No przykro mi.
Kiedy jednak wyszedł z baru, poczułam, że mimo wszystko powinnam mu podziękować za to, jak mnie obronił. Pijany Steven jest zdolny do wszystkiego, więc nie wiadomo, co by ze mną zrobił.
Anyway, czułam się strasznie. Ból na policzku wzrastał, razem z poczuciem winy. Z drugiej strony, co miałabym zrobić? Pobiec do niego i rzucić mu się w ramiona, szczepcząc "och, dziękuję"? Zachciewało mi się rzygać na samą myśl.
Ale dosyć o Louisie jak na jeden wieczór. Dosyć o Stevenie. Dosyć ogólnie o skurwielach.
Po powrocie do domu zamknęłam się w łazience, by choć trochę poprawić swój wygląd, jednak wszystko poszlo na nic. Ciemnoczerwonego krwiaka nie zakryłby żaden podkład czy puder. Zaklęłam głośno, a w drzwiach pojawiła się głowa Harry'ego.
- Wszystko w porządku? - zapytał niepewnie.
- Wyglądam jak zgniły ziemniak - poskarżyłam się wskazując policzek. - I nie mogę tego niczym zakryć.
- Ooo... - zmartwił się sztucznie mój brat. - Gdyby nie twoj jebnięty chłopak, nie miałabyś go.
- On nie jest taki na jakiego wygląda...
- Nie zaczynaj - przerwał mi. - Wszyscy wiedzą, że to frajer. Ja... chciałbym, żebyś więcej się z nim nie spotykała, Robin.
Milczałam. Wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie. Nie chciałam martwić brata, ale byłam w pewnym sensie uzaleźniona od Stevena. I nie mogłam zerwać z nim kontaktu. Po prostu nie.
Pokiwałam lekko głową na znak, że zrozumiałam, co powiedział. Interpretacja tego gestu należała do niego. Przygarnął mnie do siebie i przycisnął do swojej piersi. Uśmiechając się, objęłam go za szyję, próbując powstrzymać poczucie winy, spadające z każdej strony.

Położyłam się około trzeciej nad ranem, ale nie dane mi było zasnąć. Mój telefon wciąż wibrował, odierając kolejne wiadomości od Stevena. Był wciąż pijany, sądząc po ich treści. W jednych groził mi śmiercią, w innych wyznawał miłość.
Powoli docierała do mnie prawdziwość słów Harry'ego. Mój chłopak był sukinsynem, a ja nie potrafiłam tego pojąć. Mimowolnie spojrzałam na swój brzuch, pokryty licznymi siniakami i ranami.
Nawet kiedy mnie bił, nie potrafiłam od niego odejść. Czułam się okropnie z tym, że tak okłamywałam własnego brata, ale co miałam powiedzieć? "Słuchaj, Hazz, Steven mnie bije kiedy nie zgadzam się na seks?" Zabiłby go gołymi rękami.
Muszę być silna.
/Niall/

Powinienem być poruszony sytuacją w barze, pobiciem dwóch moich kumpli i siostry jednego z nich. Powinienem, ale nie byłem. Może dlatego, że spodziewałem się takich zdarzeń. Sądzę, że Zayn, Liam i Harry też. Lou dopiero co wyszedł z pierdla, był wyrywny do bójek, a chłopaka Robin znaliśmy od dłuższego czasu. Byli wprost stworzeni do tego, by się nawzajem pozabijać. Louis był moim kumplem, w ogień bym za niego skoczył, ale musiałem przyznać: czasem jest naprawdę pojebany.
Pocieszenie tego wieczora widziałem w nowo poznanej koleżance. Nie zauważyłem jej od razu, może dlatego, że całą imprezę przesiedziała przy barze, patrząc na swoje przyjaciółki na parkiecie. Zwróciła na mnie swoją uwagę, kiedy uniosła wzrok znad szklanki którą trzymała i wbiła go w sufit.
No co jak co, ale w barze nie ma niczego ciekawszego do roboty, niż oglądanie sufitu, prawda? Może dlatego wydała mi się nieco zakręcona i wyjątkowa. Przysiadłem się do niej i śmiało podałem rękę.

- Jestem Niall - rzekłem, uśmiechając się najładniej jak potrafiłem.
- Patrz - odpowiedziała, wciąż wpatrzona w górę. - Dementor.
- Co? - kompletnie zbity z tropu, podążyłem za jej spojrzeniem, niczego jednak nie zauważyłem.
- Dementor! - wydawała się być oburzona moją ignorancją. - A tam pies z głową... ryby.
Zmarszczyłem brwi i postanowiłem dyskretnie się wycofać, gdy spojrzała mi prosto w oczy. I było już po mnie. Wpadłem.
- Eee...
- Nie jestem dziwna - oświadczyła mi pogodnie i upiła łyka ze swojego drinka. - Mówiłam o wzorach, jakie się układają z dymu. Spójrz jeszcze raz.
Wypełniłem jej polecenie. W kłębach dyskotekowej mgły rzeczywiście można było dostrzec coś ciekawego. A może po prostu widziałem coś, bo chciałem widzieć.
- Rzeczywiście - stwierdziłem, starając się znowu ściągnąć na siebie jej oczy. - Jak masz na imię?
- Jessica, dla przyjaciół Jessy.
- Miło mi, Jessy - wyszczerzyłem się, a ona, spoglądając na mój aparat na zębach, sama się uśmiechnęła.
- Sądzisz, że będziemy aż tak blisko? - zapytała, przeszywając mnie wzrokiem, przez co nie mogłem się całkowicie skupić.
- Nie - powiedziałem szybko, po czym spanikowałem. - To znaczy tak, znaczy nie wiem, ale chciałbym, bo... Może dasz mi swój numer?
- Dobrze - rzekła po prostu. - Musisz tylko o czymś wiedzieć.
- O czym?
- Nie jestem idealna.

piątek, 14 czerwca 2013

Trailer + prolog.

Uwaga! Blog zawiera treści wulgarne i nieodpowiednie dla osób poniżej 16 roku życia.

Twitter: @BloodyDame.

Trailer "Silence"


Prolog "Silence"


 Kraty przepuszczały bardzo mało światła słonecznego. Chcąc złapać go jak najwięcej, obróciłem się leniwie na plecy.
To ten dzień. To nareszcie dzisiaj. Dziś wychodzę z pierdla, po czterech pierdolonych latach. Nie mogłem doczekać się "samodzielnego" spaceru po ulicy, bez klawiszów nad głową, grożących lufą za to, że wziąłeś głębszy wdech. Zajebałbym ich gołymi rękami. Kilka razy nawet próbowałem, lecz szybko mnie uspokajali.
Zdarzało się, że leżałem na zimnej posadzce celi przez kilka godzin, zbierając siły na jakikolwiek ruch, zmasakrowany ich ciosami.
Nawet teraz jeden z tych skurwieli wchodził do cel obok, sprawdzając stan więźniów, no i oczywiście dyscyplinując ich wrzaskiem i batami. Zacisnąłem oczy.
Jeszcze tylko trochę. Chwila, dosłownie. Nie takie rzeczy już wytrzymywałeś.
Żelazne drzwi skrzypnęły przeciągle pod wpływem pchnięcia strażnika.
- Wstawaj - warknął.
Nie zamierzałem go słuchać. Nie raczyłem nawet uchylić powiek, by sprawdzić, jak wygląda jego zapijaczona, skurwysyńska morda. Spodziewałem się, że go to
wkurwi. Już po chwili poczułem mocne uderzenie w żołądek i mimowolnie skuliłem się, by powstrzymać wymioty. Dało się słyszeć cichy śmieszek i świst unoszonej pałki policyjnej.

Po jakimś czasie, którego straciłem rachubę, wypchnięto mnie za jakieś drzwi. Oczy natychmiast zaczęły mnie palić, narażone na intensywne promienie UV.
Odwróciłem się by dać w ryj ewentualnemu klawiszowi. Ze zdumieniem ujrzałem przed sobą jedynie zatrzaśnięte odrzwia a obok nich tabliczkę "Rejonowy zakład karny w Stradford".
Przecierając twarz dłonią, trawiłem powoli sensacyjną, jak dla mnie, wieść. Znajdowałem się poza terenem tego piekła, bez żadnej kontroli.  I, jeżeli się postaram, istnieje szansa, że nigdy już tu nie wrócę.
- Kurwa - powiedziałem sam do siebie. - Kurwa mać.
- Nie ująłbym tego lepiej - usłyszałem za swoimi plecami i mimowolnie na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech. Napadli mnie ze wszystkich stron, uderzając przyjacielsko w ramię, czochrając włosy i krzycząc coś, czego zrozumieć nie mogłem.
- Schudłeś - rzekł Niall, pocierając sobie brodę.
- Dostawałem miskę jakiegoś lepkiego, śmierdzącego gówna. Raz dziennie - odparowałem, wsuwając na nos swoje ukochane pilotki, które podał mi Liam. Pamiętali. A to wierne suki.
Podczas gdy Zayn prezentował mi nowe tatuaże i porównywał je z moimi, a Harry unosił brwi, przyglądając się krwiakom i bliznom na moim ciele, ja skierowałem
wzrok ponad nich czterech. Oczywiście. Jedynie ona zachowała resztki godności, zresztą jak zwykle. Stała z założonymi rękoma i uśmiechała się szyderczo.
Sam jej widok mnie wkurwiał. Zawsze mnie wkurwiała. Wszystko w niej mnie wkurwiało.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.